|
Side A 1.Pastuszek Stomp 6’44 2.Grzmot nad ranem 8’02
Morning
Thunder 3.Bossa Nostra 5’35
1.Pani Ptakowa 8’15 Flyin’ Lady 2. Dlaczego
małpa... 7’52 Why the Monkey... 3.Klicheć chechcioł
dana
3’53 Jan „Ptaszyn” Wróblewski
- tenor sax, Marek Bliziński - guitar, Witold Szczurek — bass, Andrzej Dąbrowski - drums Recorded in Warsaw, August
1978 Pravopodobnie zbudowany
jesiem z Komorek zaprogramowanych na pewien specyficzny gatunek muzyczny
nazywany jazzem, mylnie czasami utożsamiany z produkcjami niewiele
mającymi z nim wspólnego. Jestem z tego powodu
równie zakompleksiały, jak i bardzo dumny. Sonny Rollins
działa na mnie silniej niż Hallelujah Umper Gamper Roctime Band a
dźwięk saksofonu Bena Webstera jest mi bliższy niż
Ibrahim Bramaputra Transgalactic Mission, co nie oznacza, że Ste-vie
Wonder czy Joao Gilberto nie sprawiają mi przyjemności. Na taki
stan rzeczy złożyły się dwudziestoparoletnie
doświadczenia z Sekstetu Ko-medy, Jazz Believers, kwintetu Kuryla, licznych
własnych zespołów z Polish Jazz Ouartetem na czele. Potem
wszechwładnie zapanowała moda na jazz, wobec którego moje
komórki niemal automatycznie stosowały blokadę i koniec
końców — jako instrumentalista — na parę lat zniknąłem
z jazzowej mapy Polski. Mówiono, że Ptaszyn nie ma już nic
do powiedzenia, niektórzy podzielają ten pogląd do
dziś, ale nie jest moją winą, że ktoś ma zatkane
uszy. W latach kryzysu
poświęciłem się kompozycji i dyrygowaniu takimi
zespołami jak Studio Jazzowe PR. Nawyk komponowania, jak widać, pozostał
mi do dziś, ale obecnie Ptaszyn-kompozy-tor pełni jedynie
usługową rolę dostarczając pretekstów do
improwizacji Ptasżynowi-instrumenta-liście i jego kolegom.
Wystarczająco wcześnie zdałem sobie sprawę, że nie
ma kompozytorów jazzowych a są jedynie komponujący jazzmani
i zdecydowałem się na powrót do bardziej czynnego
życia. Odskocznią
stał się „Mainstream”, którego rozwiązanie po czterech
niekiepskich latach postawiło mnie w decydującym punkcie: trzeba
było pójść dalej, albo przepaść. Tę
szczęśliwszą alternatywę umożliwili mi trzej
aktualni współpracownicy: Marek Bliziński -
gitarzysta o imponującym warsztacie, jedyny, który potrafi mi
całkowicie zastąpić fortepian, a do tego inspirujący
partner — solista. Jego sraieczny i zrelaksowany wygląd niejednego
skłonił do mylnych spekulacji: czy tak może wyglądać
jazzman w akcji? Jednak jazz jest do słuchania, nie do patrzenia. Witold
Szczurek — szalenie młody człowiek, któremu w epoce
jazz-rocka nie wiadomo skąd wzięło się zamiłowanie
do „staroświeckiego” walkin’ basu i przed którym świat stoi
dopiero otworem. Wreszcie Andrzej Dąbrowski - perkusista,
którego powrót do jazzu winien stać się wydarzeniem
w naszym środowisku. Jego komórki, podobnie jak i moje
zaprogramowane, nie pozwalają zapomnieć o rytmie i swingu.
Jeżeli szukacie w perkusji filozofii i mglistych objawień — to po
prostu nie ten człowiek, ale jeżeli chodzi o jazz — niełatwo
znajduje się lepszych. No i do tego wszystkiego ciągle jeszcze ja - Jan Ptaszyn
Wróblewski Sonny Rollins has a stronger effect on
me than hallelujah umper gamper rocktime band, and the saxophone sound
of Ben Webster is closer to my heart than Ibrahim Bramaputra transgalactic
mission, which does not mean that listening to Stevie Wonder or Joao Gilberto
does not give me pleasure. Ali these feelings may be justified by the
twenty-old years l spent with the Komeda sextet, jazz believers, Kuryl
Quintet, and a number of my own bands with the polish jazz quartet in the
first place. Then came a fashion for the sort of jazz against which my cells
automatically shut themselves up and so — as an
instrumentalist — l disappered for a few years from poland's jazz map. It
used to be said Ptaszyn had played himself out, some hold this view also
today, but it is not my fault if somebody's ears are stopped. During that
period of crisis l devoted myself to composition while conducting such bands
as the jazz studio of polish radio. This habit of composition has apparently
remained with me till now, although today Ptaszyn the composer is at the
service of Ptaszyn the instrumentalist and of his colleagues whom he
supplies with pretexts for improvisation. Early enough l have realized there
are no jazz composers, but merely the composing jazzmen, and so have decided
to return to a more active life. The stepping-stone was for me the
mainstream, and once it was disbanded, after some not too bad years, l found
myself at a turning point: l had to go farther or perish. The first was
fortunately made possible for me by my three cur-rent co-operators: Marek
Bliziński, a guitarist of an impressive skill, the only one who can
replace the piano for me, while being an inspiring partner-soloist. His
sedate and relaxed manner has led some to a mistaken speculation: can a
jazzman look like that in action? Yet jaz* is for listening and not for
looking. Witold Szczurek, an incredibly young man who, in the period of
jazz-rock, got suddenly a liking for the "oldfashioned" walkin bas
and who has all the future before him. And finally Andrzej Dąbrowski, a
percussionist whose return to jazz should be a major event in our world. His
cells, programmed like mine, do not let him forget rhythm and swing. If you
are looking for philosophy and hazy revelations in percussion, he simply is
not your man, but if it is jazz — you will not easily find a better person.
And in addition to them — there still am I. Jan
ptaszyn wróblewski transl.:
L.Wwiewiórkowski |